wtorek, 1 września 2009

Why the hell am I?

Miały być rozmowy, dyskusje, skończyło się na pseudowiklinowej, ledwie rozpoczętej bilateralnej plecionce quasifilozoficznych monologów (przede wszystkim), w której rolę poszczególnych witek stanowią mniej lub bardziej udane strzępki myśli (w tym parę jawnie naiwnych i laickich po mojej stronie). Ale to nie szkodzi. Ostatecznie co za różnica, jakiej wielkości interwały czasowe wkradają się pomiędzy kolejne wypowiedzi? Czy czas ma tu jakiekolwiek znaczenie? Wyznacznikiem odpowiedniości danego momentu do napisania kolejnej notki w Dark Roomie była dla mnie od samego początku dojrzałość nowej myśli, gotowej, by wypuścić ją na światło dzienne, w przyćmiony, mleczny blask darkroomowych neonów.

Teoretycznie, jak sama etymologia nazwy wskazuje, elementy każdej udanej plecionki winny pojawiać się we wzorze schematem sukcesywnym. Ale jako że, odbiegając nieco w tym momencie od naszego abstrakcyjno-nierealnego, wiklinowego porównania, nie mamy tu przecież do czynienia z faktyczną plecionką, ewentualnie wyłącznie zamierzoną, to nie musimy trzymać się żadnych ustaleń, a poza tym ludzki umysł nie znosi ograniczających reguł, krępujących jego możliwości praw, prawideł, zasad, regulaminów i wytycznych natury wszelakiej, dlatego nie poczuję się winna pogwałcenia żadnej wybujale sztywnej prawidłowości, umieszczając po 'dłuższej chwili' nowy post nad swoim własnym. Ponadto i przede wszystkim - dysponuję motywem. Posiadam alibi na ewentualną obronę.

Nie widzę absolutnie żadnego sensu w podejmowaniu tematów ogólnospołecznych, ogólnohumanistycznych, ogólnoegzystencjalnych, (czy może wszech-) etc., ogólnie rzecz biorąc - jakichkolwiek skupiających się na rozważaniach obejmujących dowolnie zdefiniowaną całość tudzież grupę, bo co nowego może w tym zakresie powiedzieć tak mało w skali wszechświata znacząca mrówa-robotnica poza pompatycznym, dumnym w swej pyszałkowatości może i zgrabnym powtórzeniem za jakimś słynnym filozofem, poza wydukaniem jakiejś powszechnie przyjętej i znanej prawdy, mądrości życiowej, albo w najgorszym razie bufonowatym sformułowaniem jakiegoś kłująco naiwnego frazesu? Rezydentce mrowiska pozostaje jedynie uczepić się jak ogona koniuszka języka ulubionego z jej filozoficznych mędrców i ewentualnie poprzyglądać się coraz bardziej zagmatwanej i niezrozumiałej labiryntowej dyspucie dzisiejszych 'zawodowych myślicieli', starając się znaleźć swoją nić Ariadny. Pionkowi szachowemu, by nie wystawił się na pospolite pośmiewisko, wolno ośmielić się opublikować jedynie głębsze czy płytsze rozważania na temat wartości danej jednostki dla niej samej. Słowem, pionek może pisać o pionku - bez narażenia się na jakkolwiek upostaciowione ryzyko.

Każdy pionek docieka swojej wartości w swoim własnym, pionkowatym żywocie, na sposób, jaki aktualnie przypada mu do gustu, na przykład w sposób całkowicie ignorancki. Nie wolno? Wolno. Ale z tego względu, że ignorancja podpada pod imitację ogółu, który nie potrzebuje niczego więcej, to porzucając szachowo-pionkową metaforykę i nadając jednemu z nich rzeczywistą, namacalną, ucieleśnioną tożsamość przytoczę inny przykład realizacji takiej dociekliwości, jaki dopadł moją mrówczą osobę - chłodny, metodyczny i według mnie najprostszy w swej trudności (albo może najtrudniejszy w swej prostocie). System pytań bezpośrednich.

Kim jestem? Dlaczego (jeszcze tu) jestem? Czy chcę tu być?

Trzy, proste w swej konstrukcji pytania, naiwne wręcz, do których można dorzucić kilka pytań pomocniczych, typu: Gdzie chcę być? Jak chcę trwać? Co chcę z tym wszystkim zrobić? Kiedy chcę to zrobić? Kiedy zamierzam zacząć? - Czy można na nie odpowiedzieć w sposób maksymalnie oszczędny i symplicystyczny? Można. Tylko jaki sens w takiej płaskiej, odpowiedzi objawionej w formie zdania pojedynczego, równoważnika zdań, bodaj jednego zaledwie słowa, która tak naprawdę nie odpowiada ani na pytanie, ani na nic, która jest odpowiedzią wyłącznie w sensie stricte formalnym?

A więc? Ja już wiem. Nie było jednak moją intencją narcystycznie się tu obnażać, odpowiadając w tej chwili na przez siebie zadane pytanie. Nie potrzebuję słownej afirmacji czegokolwiek, co mnie dotyczy, żeby to wiedzieć. Wcale jednak nie chcę powiedzieć, że oczekuję obdzierania się z szat nie oferując nic w zamian. Prawdę powiedziawszy odpowiedź na te pytania nie jest w stanie uczynić z nikogo ekshibicjonisty. Tym zajmuje się zestaw pytań rozpoczynających się słówkiem 'jak/jaki/jaka/jakie'. Jaki jesteś? Jak reagujesz? etc..
Korzystam jedynie z przywileju osoby rozpoczynającej dyskurs - odpowiedzi w ostatniej kolejności.

I po co? Po co to wszystko? Żeby odnaleźć siebie (jak górnolotnie, ha!). Żeby określić, w którym punkcie na szlaku do odnalezienia siebie znajdujemy się w danym momencie. Kiedyś w końcu przychodzi moment genialnej iluminacji. Dla mnie już przyszedł. Powyższe jest świetnym narzędziem do pozbywania się egzystencjalnych ciężarów, ciążących jak świerszcz wlokącej go do mrowiska mrówce. Albo do godzenia się ze światem. Nawet psychologiczną, mentalną rozrywką dla bezproblemowców.

I projekcją mojej własnej, wścibskiej, bezczelnej, fanaberyjnej ciekawości.

*********************************************
EDIT: co prawda nigdy nie zależało mi specjalnie na tym, żeby te wypociny czytał ktoś poza latarnikiem szrajbiącym tu też od czasu do czasu (;P), ale jednocześnie też się z tym nie kryłam, tym czasem wypadło mi toto przetłumaczyć. Uznałam, że to całkiem niezła wprawka językowa, więc ostatecznie zdecydowałam się tym zająć. Efekt poniżej. I mam totalnie gdzieś, ile błędów przy tym popełniłam :P
*********************************************

ENGLISH:
There were supposed to be conversations, discussions here, and it ended up as a pseudowicker, barely commenced bilateral plaiting of quasiphilosophical monologues (above all) in which the role of separate wattles was enacted by more or less up to scratch snatches of thoughts (including a few naïve and lay on my part). But it’s alright. After all, what’s the difference how long time intervals are sneaking in between consecutive utterances? Does time has any significance at all? From the very beginning, the determinant of suitability of a given moment to compose yet another note here in the Dark Room was for me the ripeness of a new thought, ready to bring it into light, into dim, milky luminescence of Dark Room’s neon.

Theoretically, as etymology of the name indicates, elements of every fine plaiting ought to appear in accordance with a successive scheme. Yet, slightly drifting away from our abstract-unreal, wicker comparison, as we don’t deal with an actual plaiting here – exclusively intentional, if need be – we don’t have to stick to any regulations, and besides, a human mind can’t stand any restrictive principles, laws restraining its capabilities, precepts, rules, statutes, and guidelines of all kinds. Therefore I don’t feel guilty of violating any rampantly rigid orderliness because of placing a new post right over my own a ‘good while later’. Moreover – or first and foremost – I am equipped with a motive. I’ve got an alibi for a contingent defense.

I see absolutely no sense in raising social-wide, all-embracing humanistic/existential, etc. issues – any problems concentrated upon contemplations comprising arbitrarily defined entirety or a group in general, because what new can be said by a worker ant so insignificant in the scale of the universe, except a grandiloquent, maybe even neat quotation after a renowned philosopher, proud in its coxcombry? Except stammering out some conventional, widely known life truth, worldly wisdom, or – in the worst case – haughtily formulating some acutely naïve platitude? What is left for an ant-hill’s resident is only to adhere to the tongue of one among their favourite philosophic sage like to a tail, and possibly scrutinize the increasingly muddled, unclear labyrinthine dispute of today’s ‘professional thinkers’, trying to find their own Ariadne’s thread. A chess pawn, in order not to trivially hold himself up to ridicule, is allowed to dare to publish only deeper or shallower musings on the value of the given individual for himself. Briefly, a pawn may write only about the pawn – without exposing himself to no-matter-how-incarnated risk.

Every pawn inquires into his value in his own, ‘pawny’ life in a way which currently suits their taste, for instance in an entirely ignorant method. Not allowed? Allowed. However, inasmuch as ignorance subsumes under emulation of the people at large who don’t require nothing more, then giving up that chess-pawn metaphor and bestowing a real, palpable, personified identity on one of them, I’ll present a different example of fulfilling such inquisitiveness which has gotten my ant self – reserved, methodical and, in my opinion, the easiest in its difficulty (or the most difficult in its easiness). The direct question system.

Who am I? Why am I (still here)? Do I want to be here?

A set of three questions simple in their construction, even naïvely uncomplicated, to which we can throw in a few ancillary questions like: Where do I want to be? How do I want to last? What do I want to do with it all? When do I want to do it? When do I intend to start? – Is it possible to answer all those questions in a maximally economical and simplistic way? It is. But what sense is there in such a trite answer manifested in the form of a simple sentence, nothing but one word, which, as a matter of fact, doesn’t answer neither the question nor anything at all, which is an answer only in a strictly formal sense?

So? I already know. Yet it wasn’t my intention to narcissistically lay bare in here, answering to the questions posed by myself in that moment. I don’t need a verbal affirmation of anything that concerns me to know it. But I also don’t mean to say that I expect anyone to strip, and offer nothing in exchange. Honestly speaking, giving an answer to any of aforementioned questions isn’t capable of turning anybody into an exhibitionist – this is a role of a different set of questions, beginning with a word ‘how/what’ (with exceptions…). What are you like? How do you react? etc..
What I do is merely take advantage of a privilege of a person beginning a discourse – a possibility to restrain from an answer until the very end.

And what for? What is this all for? To find oneself (hah, how lofty!). To determine which point on the route to finding ourselves we are at at a given moment. In the end, there always comes a time of a genius illumination. It has already come for me. The above is an excellent tool for getting rid of existential burdens lying heavy as a grasshopper being a weight for an ant dragging it to its ant-hill. Or for reconciling with the world. It can even be a psychological, mental entertainment for trouble-free people.

And a projection of my own meddling, impudent, whimsical curiosity.

*******************************************

Cause seriously, how serious The Life is? Is it as serious as you seriously imagine it to be?

-----------------
Breathe in the future, breathe out the past
Savour this moment as long as it lasts
Let me tell you...

Brak komentarzy: